Design vs. Jola Rutowicz

O mocnych i słabych stronach polskiego designu, z Robertem Majkutem, właścicielem firmy Robert Majkut Design, rozmawiał Adrian Klementowski


VISUAL COMMUNICATION: Jak można podsumować ostatnie 12 miesięcy w polskim designie?

Robert Majkut: Szczerze mówiąc nie pojawiło się nic, co w spektakularny sposób zmieniłoby polski rynek designu. Powstało kilka ciekawych projektów, kilka dużych instytucji weszło do kraju, szczególnie w sektorze bankowym, ale nie pojawiły się żadne rewolucyjne rozwiązania, które radykalnie przełamałyby obowiązujące standardy. Dla mnie, z pewnością informacją roku była to, że samochód Audi R8 jest zaprojektowany przez polskiego designera, bardzo młodego i zdolnego chłopaka, który tym samym wszedł do elity projektowania samochodowego. To wydarzenie pokazuje, że jeśli posiadamy odpowiednie możliwości, to potrafimy robić fantastyczne projekty. Szkoda, że nie odbiło się to szerszym echem. Zresztą Polacy mają bardzo duży wkład w projektowanie aut. Pracują dla Forda, Fiata czy Jaguara. Mało kto o tym wie, a naprawdę mamy sporo gwiazd w tym biznesie.

 

O mocnych i słabych stronach polskiego designu, z Robertem Majkutem, właścicielem firmy Robert Majkut Design, rozmawiał Adrian Klementowski

 

 

VISUAL COMMUNICATION: Jak można podsumować ostatnie 12 miesięcy w polskim designie?

 

Robert Majkut: Szczerze mówiąc nie pojawiło się nic, co w spektakularny sposób zmieniłoby polski rynek designu. Powstało kilka ciekawych projektów, kilka dużych instytucji weszło do kraju, szczególnie w sektorze bankowym, ale nie pojawiły się żadne rewolucyjne rozwiązania, które radykalnie przełamałyby obowiązujące standardy. Dla mnie, z pewnością informacją roku była to, że samochód Audi R8 jest zaprojektowany przez polskiego designera, bardzo młodego i zdolnego chłopaka, który tym samym wszedł do elity projektowania samochodowego. To wydarzenie pokazuje, że jeśli posiadamy odpowiednie możliwości, to potrafimy robić fantastyczne projekty. Szkoda, że nie odbiło się to szerszym echem. Zresztą Polacy mają bardzo duży wkład w projektowanie aut. Pracują dla Forda, Fiata czy Jaguara. Mało kto o tym wie, a naprawdę mamy sporo gwiazd w tym biznesie.

 

VC: Jak Pan określa rolę designu w komunikacji wizualnej?

 

R.M.: Design to bardzo szerokie pojęcie, które obejmuje wiele dyscyplin i każda z nich ma swój język oraz znaczenie. Jeśli mówimy o komunikacji wizualnej, to z punktu widzenia społecznego, czy biznesowego jest to podnoszenie standardów jakościowych tego, co jest wymianą informacji między danymi środowiskami. To jest tak jak dobrze zaprojektowana instrukcja obsługi, którą nawet mniej inteligentny człowiek powinien bez problemu odczytać. Jakość przekazu wizualnego to nie tylko kwestia estetyczna, to także kwestia skuteczności, jakości, precyzyjnego przekazu, więc to nie są czysto artystyczne aspekty, ale są to określone funkcje do spełnienia. Dobrze zaprojektowana rzecz, nawet jeśli jest skromna estetycznie będzie dobrze funkcjonowała, czyli spełni swoją rolę, a ludzie, którzy zajmują się tym profesjonalnie, zwiększają poziom estetyczny oprawiając, to w sposób istotny artystycznie. Jeśli mówimy o komunikacji wizualnej, to proszę zauważyć jak bardzo zmienił się język komunikatu wizualnego na przestrzeni kilkudziesięciu lat, poczynając od reklamy, a kończąc na identyfikacji wizualnej, jak bardzo zmieniły się produkty, jak dążymy do uniwersalnych wartości takich jak jakość, jak pewna inteligencja zawarta w przekazie, jak pewna doza zabawy, która w zorientowanych na sukces i pieniądze czasach była niepokojącym elementem. Jeszcze niedawno, jak ktoś był wyluzowany i nieco prześmiewczy to wszyscy podchodzili do niego z dystansem, bo wszyscy byli spięci i z takimi spiętymi pośladkami siedzieli na stołkach biurowych. Cywilizujemy się w tym względzie i myślę, że design ma dla tego procesu bardzo duże znaczenie. Oczywiście, mówię tu bardziej globalnie, bo w Polsce mamy jednak o wiele więcej do zrobienia.

 

VC: Czyli przepaść cywilizacyjna jest wciąż ogromna?

 

R.M.: Oczywiście. W Zachodniej Europie design w sposób nieskrępowany rozwijał się od drugiej wojny światowej, u nas od kilkunastu lat i tego nie da się porównać. W Polsce ludzie są tak nieprawdopodobnie głodni sukcesu, że niebo jest za małe na liczbę gwiazd, które chciałyby się tam wspiąć. Na zachodzie istnieją mechanizmy, które powodują, że selekcjonuje się tych, którzy debiutują, tych, którzy pracują na wysokich standardach, ale nie są wybitni, są tam też gwiazdy, którym się płaci ogromne pieniądze, żeby zrobili coś dla konkretnego brandu i sygnowali go swoim nazwiskiem. W Polsce nawet najlepsi projektanci spotykają się z taką ignorancją, że czasem nawet nie można usłyszeć, kto jest autorem danego projektu, bo to producent chce być gwiazdą nie oddając pola artyście. Inwestorzy myślą, że jeśli coś wymyślą, to tym samym chcą postawić pomnik swojej próżności, a często to właśnie dobry design skutkuje zwiększeniem sprzedaży, lepszą rozpoznawalnością marki etc. Dobra synergia producenta i designera daje bardzo wiele możliwości.

 

 

VC: Może zatem trzeba zacząć lobbować design?

 

R.M.: Niestety również w tym przypadku wychodzi nasza polska natura, czyli gdzie dwóch Polaków, tam trzy partie polityczne. I tak tez jest z designem. Powstało już kilka inicjatyw które chciały zawiązać środowisko wokół idei, wzmocnić głos i znaczenie środowisk designerskich w debacie, ale zaraz wyszła prywata, ustawianie kto będzie szefem, prezesem, dyrektorem, po prostu żenada. Myślę jednak, że prędzej czy później coś takiego powstanie. Anglia np. ma instytucje rządową, zajmująca się designem w randze ministerstwa. Design Council istnieje od 60 lat i zajmuje się propagowaniem designu, ponieważ Anglicy mają świadomość, że jest to kwestia istotna dla życia społecznego i dla jakości tego życia, dla poprawności produkowanych produktów. Design to istotny element biznesu narodowego, pewnej kultury narodowej, tradycji, ale też istotny dochód dla budżetu państwa. Mało kto wie, że design jest tam na czwartym miejscu pod względem generowania dochodów do budżetu. Również w Polsce jest wiele bardzo kreatywnych osób, potrzebujemy jedynie koła zamachowego, aby rozruszać ten rynek w kraju, aby design się popularyzował, a jednocześnie stał się bardziej dostępny, łatwiej rozpoznawalny co do wartościowania. Jeśli to się uda, to wszyscy skorzystamy, bo zmieni się jakość naszego życia, jakość produktów, które robimy.

 

VC: Często Pan podkreśla nikłą świadomość istoty designu w naszym społeczeństwie. Co się zmieniło na tej płaszczyźnie ?

 

R.M.: Jest mi trudno wyrokować, bo musiałbym się znaleźć w środowisku osób między 17 a 20 rokiem życia. Wówczas zobaczyłbym jak zmieniła się ich mentalność, bo na pewno są to osoby, które wyrosły w innej rzeczywistości i są innym pokoleniem. Mimo tego jednak, jestem pewny, że wciąż podlegają fatalnym schematom edukacyjnym. Jeśli spytamy przeciętną osobę z wyższym wykształceniem o malarza, który żył w XX w., może oprócz Andy Warhol’a i podobnych mu postaci, nie usłyszymy żadnego nazwiska. Tak samo jest z designerami, z wyjątkiem Starck’a. Młodzi ludzie interesują się designem na poziomie lifestyle’u. Za sprawą mediów elektronicznych, design dociera dziś do nich, w bardzo uwspółcześnionej formie, mówi się o designerskich telefonach czy butach. Design jest obecny jako kategoria nazywania rzeczy bardziej ciekawych i atrakcyjniejszych. Natomiast sama ciekawość czym jest design, czemu służy, jak jest powiązany z rzeczywistością i jaki ma na nią wpływ, nadal jest znikoma. Obawiam się, że obecne pokolenie nadal nie będzie decyzyjne, jeśli chodzi o propagowanie designu, poza wymiarem konsumenckim. Młodzież jest naturalnym odbiorcą wspomnianych produktów designerskich, ponieważ postrzegają je jako atrakcyjniejsze, natomiast ich decyzje to decyzje portfelowe, a nie strategiczne. Być może jednak takie podejście zmieni rzeczywistość na bardziej sprawczą i za jakiś czas zacznie się opłacać robić ładne, nawet droższe produkty, zamiast masowego shit’u.

 

VC: Czyli takie podejście to raczej szansa niż zagrożenie?

 

R.M.: Może to prowadzić do tymczasowej popularyzacji samego słowa, natomiast design nie przeminie jako element rzeczywistości, ponieważ jest niezbędny do kreowania kultury materialnej, w której żyjemy. Może być dobry, zły, ale on jest. Ktoś musi tworzyć suszarki, drzwi, odkurzacze, produkty muszą przecież ze sobą konkurować, zresztą sam mechanizm jest doskonale znany. Tak samo muszą powstawać wnętrza banków, restauracji, wszystko musi być projektowane i nie jest to kwestią wartościowania, ale bardzo ważnym elementem procesu rozumienia designu i w tym miejscu istnieje niebezpieczeństwo, że istota zostanie zamęczona. Natomiast dla mnie bardziej zatrważający jest fakt, że w Polsce więcej mówi się o np. Joli Rutowicz niż o człowieku, który zaprojektował R8. Nieporównywalne są przecież ich zasługi dla życia publicznego czy kreowania pewnej wartości. Rzygam tego typu informacjami i mam ich powyżej uszu. Są to dwa niewspółmierne światy. Absolutna żenada zajmuje bardzo dużo miejsca, które powinno być poświęcone kwestiom istotniejszym, mającym realny wpływ na nasze życie, ciekawszym, dużo bardziej złożonym i wielowątkowym. Niezależnie od tego czy jest to historia designu, czy rozumienie elementów, na które design ma wpływy lub wiedzy z naukowego punktu widzenia jak będzie wyglądała nasza przyszłość. Designerzy to przecież ludzie, którzy w tej chwili określają przedmioty, które  pojawią się w naszej przyszłości, więc to praca trochę w stylu Discovery Since.

 

VC: Czy w Polsce design znajduje zastosowanie biznesowe i komercyjne?

 

R.M.: To wygląda następująco, są jednostki, które do tego dojrzały, dobrze kiedy mają na to środki i zdolność decyzyjną, żeby takie procesy uruchamiać. Myślę, że rynek rozumie, jakie działania są zasadne. Nadal jednak zdarzają się zapytania od dużych komercyjnych instytucji, które proszą, żeby w przetargu wystartowało 5, 6 firm i za darmo zrobiło projekt wizerunku instytucji, który jest kluczowy z punktu widzenia strategiczności ich funkcjonowania na rynku i to jest tak żenujące. Jest to wyraz tak gigantycznej niekompetencji i nonszalancji wobec zadania do wykonania, niezrozumienia tego zadania, że to jest przerażające, ponieważ design jest elementem biznesu i służy określonym celom. Ma pokazywać zmiany zachodzące w firmie, albo odświeżyć wizerunek i wznieść na nowe poziomy jakościowe postrzeganie danego brand’u, albo kreować nowy produkt, który będzie konkurował z podobnymi. To są konkretne procesy biznesowe, które każdy szef firmy rozkłada na czynniki ekonomiczne i stawia między tym, co jest do zrobienia, a swoim pomysłem na produkt na ludzi, którzy są absolutną pomyłką i żądają konkursów pięknych obrazków. To tak jakby wybitnego ekonomistę w firmie, wybierać wśród laureatek Miss Polonia. Są to działania kompletnie irracjonalne. Bo designerzy świadczą usługi profesjonalne, wymagające profesjonalnych metod, narzędzi, działania. Tak naprawdę, to co jest odpowiedzią na daną potrzebę to połowa, albo i więcej tego, co jest istotą sprawy. Świadczymy takie same usługi jak prawnicy czy lekarze. Projektanci to ludzie, którzy mają wyższe wykształcenie, wiele lat doświadczeń, często dodatkowe uprawnienia, a oczekuje się od nich kolorowanek jak w przedszkolu. Na poziomie komunikacji biznesu z rynkiem designerskim jest najwięcej do zrobienia. Wiem, że pieniądze są bardzo ważne, ale jeśli firmy wyłaniają projekty w przetargach za 0 złotych, to najczęściej te projekty są tyle samo warte.

 

VC: Czy Pana zdaniem, jesteśmy już wystarczająco zamożnym społeczeństwem, żeby płacić więcej za lepiej wyglądające produkty?

 

R.M.: Ilu z Pana znajomych posiada iPhona?

 

VC: Niewielu, zdecydowana większość uważa to urządzenie za niefunkcjonalne.

 

R.M.: To teraz Pana zaskoczę (Robert Majkut wyjmuje iPhona z kieszeni). Nigdy nie miałem bardziej użytecznego telefonu. W zasadzie mamy już odpowiedź na pytanie czy dojrzeliśmy, żeby kupować ładniejsze, acz droższe produkty. Słyszałem także zarzut, że w tym telefonie zostają odciski palców na ekranie i  zastanawiam się czy są takie, na których odciski nie zostają. W zasadzie na tym poziomie przebiega cała retoryka, dotycząca takich przedmiotów w Polsce. Mamy ogromną skłonność do deprecjonowania rzeczy, które w jakiś sposób stają się ważne. Ja to nazywam polaczkowatością. Polaczkowatość to taka choroba, występująca u bliźnich, kiedy nam się wiedzie, kiedy odnosimy sukces, nieważne czy finansowy, społeczny, zawodowy. To się tyczy także takich mechanizmów produktowych i bardzo często wynika z prostej rzeczy. W Polsce mamy 10 razy więcej krytyków Ferrari albo Bentley’a niż osób, które potencjalnie miały okazję usiąść w takich samochodach. Zarzuty są następujące… że  twarde, że nie ma radia, że hałasuje, że żółte… tysiące argumentów, ale większość, z tych, którzy narzekają nigdy nie siedziała w Ferrari. Na tym polega paradoks opinii o pewnych rzeczach. Tak naprawdę wskaźniki ekonomiczne, czyli głosowanie pieniędzmi powoduje, że mamy do czynienia z obiektywnym aspektem tego czy produkt jest dobry czy nie. W USA iPhone zrobił absolutną furorę, dostał mnóstwo nagród, ponieważ zmienił życie ludzi. Jest to zdecydowany hit rynkowy. Stoimy przed prostym wyborem czy wierzyć danym popierającym sprzedaż produktu, czy malkontentom, którzy nigdy go nie używali. iPhone wywołał tak zażarte dyskusje jak żaden inny telefon. Tutaj właśnie dotykamy subtelnego problemu, który jest trudny do zdefiniowania. Produkty wyróżniające się zawsze są narażone na krytykę, są bardziej nietypowe, więc zawsze polaryzują społeczeństwo, dzieląc je na zagorzałych zwolenników i przeciwników. Temperatura uczuć związanych z produktem o czymś świadczy. Fakt, że ktoś zadaje sobie trud związany z komentowaniem produktu, to dowód na to, że nie pozostaje wobec niego obojętny. Odpowiadając na pytanie czy jesteśmy gotowi płacić, więcej za lepiej wyglądające rzeczy uważam, że w pewnym sensie tak, bo to nas frapuje, zajmuje, wciąga w dyskusje. Z drugiej strony wchodzimy w komercyjny wyścig o najnowsze, najlepsze, czasami kompletnie bez sensu, stajemy się dziećmi, które chcą mieć wszystko najlepsze. Ale zdecydowanie zaczęliśmy dostrzegać gigantyczną różnicę między propozycjami, jakimi mieliśmy się otaczać piętnaście lat temu, a jaki mamy wybór teraz.

 

VC: Czy w przestrzeni publicznej design znajduje wystarczającą ilość miejsca?

 

R.M.: To czego na pewno nie da się nie zauważyć, to fakt, ze reklama rozpycha się w przestrzeni miejskiej, w sposób bezczelny i arogancki. Wiem, że również VISUAL COMMUNICATION zajmuje się reklamą wielkoformatową, ale moje prywatne zdanie jest takie, że zasłaniałbym tylko te najbardziej paskudne budynki, albo te remontowane, natomiast agresja reklamy, jest zawłaszczaniem przestrzeni publicznej, a ja się na to nie zgadzam.

 

VC: Przepraszam, że wejdę w słowo, ale również VISUAL COMMUNICATION nadaje cywilizowaną twarz reklamie w mieście.

 

RM: Zatem się zgadzamy. Nie wyobrażam sobie, żeby na ulicach Paryża czy Wiednia pojawiały się tak nachalne reklamy, zasłaniające to, czym jest miasto. Wracając do designu, bardzo dobrym przykładem tego jak bardzo zmienia się jakość, dobrze zaprojektowanej przestrzeni jest Krakowskie Przedmieście w Warszawie, gdzie uporządkowano pewne standardy, związane z elementarnymi rzeczami jak równe chodniki oraz zadbano o detale, ławki, przystanki, systemy informacji. Koszt takiego opracowania w stosunku do efektu, jaki się uzyskuje jest absolutnie niewspółmierny. Bo jak wyliczyć atrakcyjność takiego miejsca np. dla turystów, na jakie pieniądze to się przekłada? Zakładam się, o skrzynkę dobrego szampana, że to są stukrotności przychodów miasta związane z ruchem turystycznym w stosunku do kosztów zarówno zaprojektowania, jak i zrealizowania. Jakość przestrzeni publicznej jest dobrem, o które trzeba dbać, pielęgnować, które jest naszym wspólnym dobrem. Jako uczestnicy przestrzeni publicznej musimy wymagać od siebie i od środowiska, w którym żyjemy, żeby ta przestrzeń była jak najlepsza, bo w takiej przestrzeni żyje się lepiej, żyje się ładniej, żyje się bezpieczniej. Jest to kwestia nie tylko wyglądu kiosku czy przystanku, ale po prostu komfortu. Mamy światło, czytelny system komunikacji wizualnej związany z informacją, mamy więc poczucie bezpieczeństwa.

 

VC: Czy Pana zdaniem, nasza wrażliwość estetyczna wystarczy, żeby docenić nowe standardy?

 

R.M.: Tak, niestety nie jest ona tak powszechna u ludzi, którzy decydują o tym jak zmienia się przestrzeń publiczna. W dużych miastach istnieje presja społeczna, urzędnicy mają większą świadomość, a konieczność życiowa powoduje, że pewne rzeczy się zmieniają. Rodzą się pytania, które uruchamiają działania wpisane w normalne procesy w Danii, Holandii czy Niemczech, jak takie rzeczy mają się zmieniać i w jakim kierunku. Proszę zauważyć jak w naszej przestrzeni słabo jest obecna rzeźba. W Londynie czy Monachium co chwilę natykamy się albo na dzieło sztuki, albo na instalacje albo na inny obiekt, który nie służy jakiejś prywacie, albo zarabianiu pieniędzy, tylko jest wartościowaniem miejsca, powoduje, że miasto zyskuje na znaczeniu, na wyglądzie, posiadaniu własnego wyrazu, to są pojęcia zupełnie abstrakcyjne w naszej rzeczywistości, bo pomniki mamy fatalne, instalacje napotykają na problemy administracyjne, skądinąd bardzo sympatyczna palma na rondzie de Gaulle’a w Warszawie, pomysłodawcy umordowali się, żeby to stanęło, dlaczego? Komu to przeszkadza? Czemu tego nie robić?

 

« poprzedni   |   następny » « wróć
Komentarze dodaj komentarz

Komentarz miesiąca

Małe kroczki dla wspólnego dobra

Obecne czasy stają się coraz bardziej burzliwe i niespokojne. W takiej epoce także komunikacja wizualna staje w obliczu sytuacji, w której powinna za każdym razem od nowa przemyśliwać swoją rolę, by dążyć do ulepszenia świata. Zdaję sobie w pełni sprawę z naiwności tego postulatu, lecz mimo wszystko sądzę, że pozostaje on ważny, a może wręcz kluczowy. Z najnowszego numeru VISUAL COMMUNICATION, dowiecie się zatem między innymi....

Reklama